Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W domu w gminie Koczała straszy! Relacja świadka jest porażająca! "Zabawki ożywały" [ZDJĘCIA]

Maria Sowisło
Maria Sowisło
Otwierające się szafki, choć nie ma przeciągu, pluszowa zabawka mówiąca: „pobaw się ze mną”, spadające z półek przedmioty, pani stojąca przy łóżku… To nie są zdarzenia wyssane z palca, a relacja mieszkającej w domu pod Koczałą rodziny. Musieli uciekać z budynku, bo nawet poświęcenie przez księdza nie pomogło wypędzić duchów.

Nawiedzony domy na Pomorzu. Jeden z jest w gminie Koczała

Był rok 2014. Małżeństwo z trójką dzieci wynajęło dom pod Koczałą. Okolica cudna, bo z kawałkiem lasu. Wszędzie cisza i spokój. To nieruchomość tuż przy bramie na lotnisko, gdzie była stara pieczarkarnia w Łękini. Rodzina chciała tu sobie życie ułożyć. Urządzili się w domu, przestawili meble, dowieźli swoje… Wszystko zaczęło się od dziwnego zachowania psa.

- Pies reagował inaczej niż zawsze. Wsadzał głowę między drzwi z kuchni i patrzył na dół. Zawsze szczekał lub warczał, chodź nic tam nie było… - wspomina lokatorka domu w Łękini.

Małżeństwo bagatelizowało sprawę. Może to nowe miejsce tak wpływa na psa? A może po prostu nie podoba mu się ten dom… Nie wierzyli też początkowo synowi, który spał w pokoju na piętrze.

- Nigdy nie chciał tam spać... Kiedyś zaczął płakać, że mamy zabrać tą panią, która stoi obok łóżka. Twierdził, że ta pani chce go gdzieś zabrać z tego domu. Nie było to raz, a kilka razy. Kiedyś też próbował nam wmówić, że coś czarnego jest na suficie. A tam naprawdę nic takiego nie było

– mówi kobieta, którą na samo wspomnienie zdarzeń z 2014 roku przechodzą ciarki.

W domu w Łękini straszy. "Poczułam, że ktoś się za mną kładzie"

Rodzina mieszkała w budynku dalej. Zdarzało się, że szafki w pokoju nad garażem same się otwierały i z impetem uderzały o ścianę. Przeciągu nie było. Zresztą, w jaki sposób szafki mogą się same otworzyć?

- Nigdy nie wierzyłam w takie rzeczy. Przez dłuższy czas nawet do głowy by mi nie przyszło, że w tym domu może straszyć. Początkowo więc wszystko bagatelizowałam. Nawet to, że któregoś dnia leżałam na łóżku od strony ściany. Poczułam, że za mną ktoś się kładzie. Myślałam, że mąż zaraz mnie przestraszy, co robił czasem dla żartu. Ale minęła chwila. Odwróciłam się, a tam nikogo nie było... - wspomina kobieta i dodaje, że kiedyś jej brat wchodził po schodach z garażu do kuchni. Nagle, tuż za nim spadł klosz od lampy. Jak mógł się odczepić?

- Płakałam po nocach. Pies nie położył się spać, dopóki nie zrobił obchodu po całym domu. Bywało, że spaliśmy z trójką dzieci w jednym pokoju. Wszyscy się bali. Prócz mojego męża. Zaczęłam szperać w internecie. Szukałam informacji o tym domu. I znalazłam

– wspomina kobieta.

Nawiedzony dom w gminie Koczała. Śmierć sprzed lat - zabójstwo czy samobójstwo?

Zgodnie z wiadomościami, w listopadzie 2010 roku w tym samym domu mieszkała 44-letnia kobieta pochodzenia ukraińskiego. Budynek był często wynajmowany przez nieistniejącą już spółkę Rudy Rydz pracownikom. Dokładnie 24 listopada 2010 roku, w piwnicy i jednocześnie garażu odnalezione zostało ciało Ukrainki. Kobieta popełniła samobójstwo. Powiesiła się. Tak wynika z wycinków z gazet.

Są takie miejsca, które obrosły w legendy. Nierzadko właśnie tam dochodziło do makabrycznych zbrodni, okrutnych rytuałów i niewyjaśnionych zjawisk, których skutki możemy obserwować do dziś. 

Mało kto decyduje się zapuścić tam w dzień, a jeszcze mniej osób odważy się pozostać po zmroku. Zobaczcie najstraszniejsze miejsca w Polsce, których historia jest tak przerażająca, że nic dziwnego, iż uchodzą za nawiedzone.

Najstraszniejsze miejsca w Polsce. Strach się tam zapuścić p...

Nie zarządzono sekcji zwłok, a 29 listopada sprawa została umorzona. Zażalenie na taką decyzję wniósł jednak syn kobiety. Mariusz M. twierdził, że przyczyną śmierci jego matki mogło nie być samobójstwo, a morderstwo. Miał też wątpliwości co do prawidłowości prowadzonego postępowania, m.in. zabezpieczenia mieszkania matki. Jego podejrzenia potwierdził człuchowski jasnowidz Krzysztof Jackowski, który dość precyzyjnie opisał w swojej wizji przebieg wydarzeń i sprawcę.

- W wersję samobójstwa nie wierzę ani ja, ani znajomi mojej mamy. Słowo do słowa i cała historia stawała się coraz bardziej nieprawdopodobna – relacjonował wówczas syn kobiety.

- Sznur, na którym miała się powiesić moja mama, pękł kuzynowi w ręku, krzesło stało na miejscu, a ciało mamy było posiniaczone. Najgorsze, że od razu przyjęto wersję samobójstwa i właściwie nie zabezpieczono żadnych śladów. W szoku zgodziłem się na nieprzeprowadzanie sekcji zwłok. Teraz tego żałuję

- wyjaśniał.

Sprawa została w lutym 2011 roku umorzona.

W domu w Koczale zabawki "ożywały"

Mijają trzy lata i wracamy do rodziny, która zaczęła się bać mieszkać w tym domu. Niemal na porządku dziennym i nocnym było, że zabawki „ożywały”.

- Kiedyś z szafki spadła pluszowa zabawka Hello Kitty i zaczęła mówić: „pobaw się że mną”... Wybiegliśmy wszyscy z domu.

Dzieci zabrałam do mamy i wszystkie spały u babci. Nie mogłam pozwolić na to by dalej się tak bały – wspomina kobieta i dodaje, że wszystkie dziwne zdarzenia zaczęły się od wielkiej szafy. - Przestawiliśmy ją, kiedy się tam urządzaliśmy. Była stara ale zanieśliśmy ją z garażu do pokoju – kwituje kobieta.

Po ucieczce z domu w Łękini lokatorka błagała księdza, żeby poświęcił dom. - Dopiero wtedy mąż uwierzył, że coś jest nie tak. Wcześniej to tylko śmiał się i żartował. Ksiądz, po wysłuchaniu naszych opowieści, stwierdził że ta wielka szafa musiała być dla tej Ukrainki bardzo ważna. Kazał ja odnieść w to samo miejsce do garażu. Tak zrobiliśmy – wspomina kobieta i dodaje, że krótko potem zaszła w ciążę i z rodziną wyprowadziła się do Miastka. - Zawsze będę pamiętać ten dom, bo nigdy nie wierzyłam w takie rzeczy, jak duchy. Do czasu… Aż mnie ciarki przechodzą na samo wspomnienie - dodaje kobieta.

Kroki na strychu

Na końcu krótkiej ul. Jagiełły na skraju skarpy mieści się secesyjna willa, która przed wojną należała żydowskiego kupca Lazara Goldfarba. Pod koniec ubiegłego wieku budynek zamieszkiwany był tylko latem, zamieniono go bowiem na ośrodek wczasowy Dzierżoniowskich Zakładów Przemysłu Bawełnianego "Silesiana". Od jesieni do wiosny pilnowano go w zamian na możliwość mieszkania. Jednak kolejni stróżujący ponoć rezygnowali z posady, skarżąc się na kroki i tajemnicze hałasy pochodzące ze strychu.

Nawiedzone domy w Sopocie! Te miejsca są pełne tajemnic i legend

Kiedy właściciel domu, spółka Rudy Rydz, ogłosiła upadłość, budynek o powierzchni 142 metrów kwadratowych wraz z dużą działką przejął syndyk. Przez kilka lat nieruchomość wystawiona była na sprzedaż. W marcu 2019 roku syndyk chciał budynek sprzedać za 95 tys. zł. I sprzedał. Kupił go mieszkaniec Miastka, który od nas dowiedział się, co przezywała w domu rodzina z trójką dzieci.

- Kupiłem dom, bo mi się bardzo lokalizacja podoba. Już w ubiegłym roku na działce zbierałem rydze i kanie. Teraz remontuje dom. To będzie taka nasza rodzinna baza wypadowa. Wszędzie las i cisza – zdradził nam właściciel budynku w Łękini. Od nas dowiedział się, że w domu może straszyć.

- Nic szczególnego tam nie zauważyłem. Wie pani, ja mieszkam w Miastku na cmentarzu. Kiedy budowali nasz budynek, wyjmowali jeszcze płyty nagrobne. Skoro mieszkam na cmentarzu i nic złego mi się nie dzieje, to i w Łękini dam radę. Zmarłych nie należy się bać, a żywych ludzi

- skwitował mężczyzna, ale poprosił o skontaktowanie go z lokatorami domu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na czluchow.naszemiasto.pl Nasze Miasto