Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W grudniu wyszła "pośmiertna" płyta Amy Winehouse. Czy jest tak dobra jak dwie poprzednie?

Marcin Mindykowski
APP PHOTO/Matt Dunham
Śmierć angielskiej wokalistki Amy Winehouse była bez wątpienia jednym z najważniejszych wydarzeń tego roku, a pewnie i jedną z największych strat, jaką muzyka popularna poniosła w ostatnich dziesięcioleciach. O ile jednak do największych atutów wokalistki należała oryginalność i wybieranie rozwiązań muzycznych idących na przekór czasom i modom, o tyle reakcja na jej śmierć okazała się do bólu przewidywalna. Media zatrzymały się gdzieś między spóźnionym żalem za utraconym talentem wokalnym i kompozytorskim Winehouse a quasidydaktycznym komunikatem "To musiało się tak skończyć". Faryzejski atak został też wymierzony w tabloidy, które zaszczuły wokalistkę pod koniec życia. Wszystko skwitowano zaliczeniem Amy - wraz z Brianem Jonesem, Janis Joplin i Kurtem Cobainem - do "Klubu 27" - muzyków, którzy żyjąc na krawędzi, nie dotrwali trzydziestki.

Logicznym dopełnieniem takiego "pożegnania" wydawało się wydanie "pośmiertnej" płyty. Tym bardziej że od czasu bestsellerowego albumu "Back to Black" (2006) Winehouse co najmniej kilkakrotnie wchodziła do studia, żeby zarejestrować materiał na trzeci longplay. Efekt tych sesji za każdym razem był jednak niezadowalający. Jeszcze dwa lata temu Mark Ronson - bliski współpracownik Amy, współkompozytor i producent "Back to Black", ochrzczony współautorem zapoczątkowanej przez Winehouse mody na retro-pop - przyznawał, że nie ma z czego złożyć trzeciej płyty.

A jednak - na początku grudnia ukazał się album "Lioness: Hidden Treasures" ("lwicą" zwykł nazywać Amy inny przyjaciel i patron tego albumu - producent Salaam Remi). Na taką płytę - zwłaszcza wyposażoną w sensacyjny tytuł "Ukryte skarby" - musiało paść podejrzenie o nieczyste intencje i chęć wyłudzenia od fanów zmarłej legendy pieniędzy. Ale prawda nie jest aż tak brutalna. Z wydaniem płyty poczekano pół roku od śmierci Winehouse. W tym czasie Ronson i Salaam przeszukiwali archiwa, które pozostawiła po sobie Amy. Przygotowali porządne wydawnictwo - każdemu z zamieszczonych tu utworów towarzyszą wspomnienia, nakreślające okoliczności jego nagrania. Ale nie jest też tak, jak pisze we wkładce ojciec Winehouse - że płyta dorównuje poziomowi dwóm wydanym za życia i autoryzowanym przez wokalistkę albumom.

"Hidden Treasures" na pewno nie jest próbą odpowiedzi na pytanie, jaka byłaby trzecia autorska płyta Amy Winehouse. Za mało tu nowego materiału, który producenci musieli łatać interpretacjami standardów, oryginalnymi wersjami znanych utworów, duetami i odrzutami z poprzednich sesji. Jest jednak trochę prawdy w tym, że ten album udanie bilansuje karierę Winehouse i jej największe atuty jako artystki.

Amy zadebiutowała w 2003 roku jazzową i zadedykowaną Sinatrze płytą "Frank". I utwory w takim klimacie (premierowy, urzekająco piękny "Half Time" czy znany z koncertów "Best Friends") tu znajdziemy. Na drugiej płycie "Back to Black" wypracowała porywającą, podbitą grą sekcji dętej formułę retro-popu - i takie utwory także tu są (premierowy, dopieszczony aranżacyjnie "Will You Still Love Me Tomorrow?"). Wreszcie, bonusową wersję bestselleru Winehouse poszerzono o jej wersje standardów z lat 60., udowadniając, że jest mistrzynią interpretacji. Tu posłuchamy, jak mierzy się z "Our Day Will Come" czy soulowym klasykiem "A Song For You" - z poruszającym tekstem, w którym podmiot liryczny, mimo otaczającego tłumu, szuka bliskości z jednym słuchaczem.

Mamy tu też refleksy miłości Amy do różnych stylistyk - reggae ("The Girl from Ipanema", wykonana przez nią w wieku 18 lat), hip-hopu ("Like Smoke" - duet z raperem Nasem) czy melancholii i stylowości lat 20. ("Body and Soul" - duet z legendarnym amerykańskim wokalistą Tonnym Bennettem). Pierwotne, różniące się pod względem melodii i tempa wersje utworów znanych z późniejszych płyt dowodzą zaś ogromnego, samorodnego talentu - nawet nagrywając coś na surowo, po raz pierwszy, Amy nadawała temu artystyczny szlif.

W "Half Time" Winehouse wyśpiewuje swoje credo: "Muzyka jest darem/ Silniejszym niż cokolwiek innego/ Daje mi szczęście". Szkoda, że w życiu częściej poszukiwała tego szczęścia jednak w narkotykach i alkoholu. Gdyby nie to, nie musielibyśmy się dziś domyślać, jaka byłaby jej trzecia płyta.

Amy Winehouse, "Lioness: Hidden Treasures", Universal Music Polska, cena: ok. 55 zł

**

Kinowe i telewizyjne hity na ekranie Twojego komputera - odwiedź Kino Telemagazynu

**

Codziennie rano najświeższe informacje z Gdańska prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: W grudniu wyszła "pośmiertna" płyta Amy Winehouse. Czy jest tak dobra jak dwie poprzednie? - Ustka Nasze Miasto

Wróć na ustka.naszemiasto.pl Nasze Miasto