Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Śmierć kaprala Debczuka. Był budowlańcem, musiał walczyć

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
Dima Debczuk
Dima Debczuk Archwium
Dima Debczuk, bohater jednego z naszych reportaży o ukraińskich pracownikach z Pomorza, którzy po 24 lutego 2022 roku ruszyli do walki o wolność swojej ojczyzny, zginął kilka dni temu pod Bachmutem. Kapral Debczuk bił się niemal od samego początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę, w najgorętszych starciach tej wojny.

Dima Debczuk, który ponad rok temu w Gdańsku opowiadał nam, że jedzie na wojnę, że będzie walczył o wolność swojej ojczyzny, nie żyje. Poległ pod Bachmutem, w czasie misji swojego pododdziału w ruinach miasta, którego ukraińskie siły bronią od wielu miesięcy. Pochodzący z okolic Iwano- Frankowska młody facet, Dima, przed 24 lutego 2022 r. pracował na budowach na terenie całego Pomorza.

Z Leszkiem Szczepkowskim, jego pracodawcą, który stał się także i przyjacielem, miał kontakt niemal do ostatniego dnia swojego życia. - Dima był dla mnie, dla wszystkich znajomych, wzorem. Jego postawa uczyła nas tego, czym jest odwaga, obowiązek, odpowiedzialność. To brzmi patetycznie, ale nie da się wyrazić tego inaczej – tłumaczy Leszek Szczepkowski. To on poinformował o śmierci Dimy w mediach społecznościowych.

Dima Debczuk ze swoim bratem Jurijem i Leszkiem Szczepkowskim, 25 lutego 2022 r. przyjechali do siedziby „Dziennika Bałtyckiego”. Trochę pogadać, podziękować Polakom za okazane wsparcie, a może i nabrać oddechu przed długą trasą z Gdańska na Ukrainę. Samochód mieli wyładowany żywnością, lekami, odzieżą, bateriami, po sam dach. Sporo wyposażenia kupił Leszek, potem zresztą zrobił zbiórkę na terenówkę, która trafiła w ręce jednostki kaprala Debczuka.

Jurij pytał wtedy, co sądzę o szansach Ukrainy w starciu z Rosją… Wszyscy mieliśmy przed oczami filmy pokazujące uderzenia rosyjskich rakiet, czy przelot masy rosyjskich śmigłowców z oddziałami szturmowymi na pokładach, zmierzające w kierunku lotniska w Hostomelu. Przewaga Rosji wydawała się miażdżąca… Dziś już wiemy, ukraińska armia dotrzymała pola skutecznie armii rosyjskiej, kilkakrotnie spuściła jej upokarzające lanie, niszcząc mit drugiej armii świata. Ukraińcy chcieli walczyć. I rok temu Dima, który stał w Gdańsku z lekkim uśmiechem, był przekonany, że Rosja oberwie. Znał już wtedy służbowy przydział.

- Wezwali mnie, idę na front – mówił. W atmosferze niepewności towarzyszącej temu pożegnaniu czuć było jednak ponurą determinację.

- My po prostu musimy wygrać… Nie mamy innego wyjścia. Inaczej Rosja nas zamęczy. Damy radę. Wiemy, że wszyscy chcą pomagać. I to jest niesamowite – mówił Jurij.

Parę tygodni później „złapaliśmy” się z Leszkiem i Dimą, na wideo czacie. Po drugiej stronie telefonicznej kamerki panował wtedy totalny, wojenny reżim. Ciemne pomieszczenie, prawdopodobnie piwnica. Dowódca Dimy musiał dać zgodę na telefon, zresztą i tak chwilę zrywał połączenie – profilaktycznie, by Rosjanie nie namierzyli sygnału telefonów ukraińskich żołnierzy.

Rozmawialiśmy szeptem. O służbie Dima nie mówił. To był czas, gdy rosyjskie uderzenie z Białorusi na Kijów ugrzęzło w skutecznej defensywie ukraińskiej. I Dima był wtedy pod Kijowem. Kiwał głową z uśmiechem, gdy pytałem go, czy to prawda, że ukraińskie oddziały ruszyły, by wyprzeć najeźdźców spod stolicy. I kilkanaście dni było po wszystkim – Rosjanie zostali zmuszeni do wycofania się z północnej Ukrainy.

Dima Debczuk został awansowany do stopnia kaprala, był wyszkolonym, doświadczonym bojowo saperem, gdy jego jednostka została skierowana na tzw. łuk Dońca Sewierskiego. Ponad rok temu było to miejsce najbrutalniejszych, najbardziej zaciętych starć Ukraińskich Sił Zbrojnych z Rosjanami. Gdy Leszek Szczepkowski pytał o miejsce pobytu Dimy, padały nazwy miast Sewierodonieck i Lisiczańsk. A potem, gdy już mógł, opisywał krwawe walki uliczne.

Na początku czerwca tego roku Ukraińcy ruszyli z atakami na linie obronne Rosjan, w tym na skrzydłach miasta Bachmut. Dima był cały czas w walce, ponad rok. Przez cały swój bojowy szlak nie był ranny, nawet draśnięty, choć walczył z wrogiem w bliskim kontakcie. Planował przepustkę, chciał się żenić, odwiedzić znajomych w Polsce, opić zwycięstwo Ukrainy…

Jurij jest po trzydziestce, jego brat był młodszy. W 2014 r., kiedy rozpoczynał się Majdan, potem nastąpiła aneksja Krymu i separatystyczna wojna na Donbasie, byli nastolatkami. Od zeszłego roku walczyli w pełnoskalowej wojnie z Rosją.
Ukraińskie społeczeństwo płaci za swoją wolność i przyszłość straszną cenę – krwią poległych żołnierzy i cywilów, przytłaczającym smutkiem bliskich poległych. Śmierć kaprala Debczuka jest przykładem takiej właśnie ceny.

- Tak wspaniali ludzie nie mają prawa umierać tak młodo – mówi Leszek Szczepkowski.

Wczoraj, po południu, Dima Debczuk wrócił do rodzinnej miejscowości, niedaleko Iwano-Frankowska. Wzdłuż drogi, którą poruszała się kolumna pojazdów z karawanem wiozącym ciało tego niespełna trzydziestoletniego żołnierza, widać było szpaler klęczących ludzi z niebiesko-żółtymi flagami. To poruszający zwyczaj w Ukrainie - sposób honorowania poległych obrońców kraju. Kapral Dima Debczuk, spocznie dziś (4 lipca) na lokalnym cmentarzu.

CZYTAJ TAKŻE:
Poseł Tadeusz Cymański wyjaśnia, dlaczego wrócił do Prawa i Sprawiedliwości. Zapewnia, że nikogo nie zdradził

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Śmierć kaprala Debczuka. Był budowlańcem, musiał walczyć - Dziennik Bałtycki

Wróć na ustka.naszemiasto.pl Nasze Miasto